Wywiad z Elżbietą Nikolow- Todorow

Wywiad z Elżbietą Nikolow- Todorow córką Pani Marii urodzonej w 1926 roku, która spisała wspomnienia matki Marii

Jak ci się żyło przed wojną? 

Bardzo miło wspominam ten okres. Wraz z moją rodziną siostrami Irminą, Reginą i braćmi Hilarym, Jankiem , Ferdynand mieszkaliśmy w Bobrownikach, tuż przy lesie. Domek był skromny ale bardzo ciepły, Pracowałam wtedy przy produkcji broni w Dęblinie. Chociaż nie była to moja wymarzona praca, i bardzo ciężka jak dla kobiety.

Kiedy założyłaś własną rodzinę?

Za mąż wyszłam za Bonifacego w czasie wojny 1944r. Po roku urodziła się moja pierwsza córka Wiesia. W kolejnych lata było nas już ośmioro. Potem na świat przyszedł Zygmunt, który po dwóch tygodniach zmarł na zapalenie płuc, kolejna była Janina, Elżbieta, Stanisław, Zbigniew, Bogdan.

Czy pamiętasz dzień przed wybuchem wojny?

Pamiętam go jak by to było wczoraj, utkwiło mi w pamięci, ponieważ tego dnia zwalniałam się z pracy, już wtedy wiedziałam że nadchodzą złe czasy, bałam się bombardowania tamtej strefy. Wszyscy zapewniali mnie, że do tego nie dojdzie. Mój Komendant oświadczył, „żaden guzik z munduru" wam nie odpadnie. Następnego dnia nie poszłam do pracy. Wojska niemieckie zbombardowały lotnisko, przeżyli nieliczni. Miałam ogromne szczęście.

Tam gdzie mieszkałaś było dużo niemieckich okupantów?

B.E: Mieszkałam w Bobrownikach koło Ryk. Było ich bardzo dużo, w moim domu stacjonowali Niemcy. Codziennie byliśmy sprawdzani, chociaż nigdy nie podniesiono na nas ręki. Jeden z Niemców nie pamiętam jego imienia, zakochał się we mnie, uratował życie moim bliskim. Mój ojciec, brat, mąż pewnej nocy poprzecinali kable stacjonującym Niemcom, Ci straciwszy łączność obwiniali moich bliskich. Kiedy wszyscy z mojej rodziny czekaliśmy po domem na rozstrzelanie, zakochany Niemiec powiedział swoim że całą noc grał z nami w karty i to nie możliwe żebyśmy to zrobili. Dzięki tej deklaracji przeżyliśmy. 
  
Jak wspominasz czasy II wojny światowej?

Nie chciałabym jeszcze raz przeżyć takiej ogromniej tragedii. Strach nawet pomyśleć... Bardzo baliśmy się, że Niemcy czy później Rosjanie zniszczą nasz dom albo - co gorsza - nas rozstrzelają .

Twój najgorszy dzień w czasie wojny?

Pamiętam go jak za mgłą, tak bardzo chciałam go wyprzeć z pamięci. Janek tak miał na imię mój kuzyn został rozdarty na płocie przez Niemców. Podejrzewali go że zniszczył im łączność i za karę rozdarli go na płocie. Nigdy nie zapomnę zmasakrowanych zwłok mojego brata. Niemcy przez dłuższy czas nie pozwolili go stamtąd zdjąć, żeby było to przestrogą dla innych.

Czy ciężko, było o żywność w tamtym okresie?

Było bardzo ciężko, chociaż mieliśmy kopce kartofli i z tego można było wykarmić całą rodzinę. Oczywiście miałam też malutki ogródek, który pielęgnowałam, rosła tam marchew, cebula, pomidory. Bardzo często Niemcy przychodzili i prosili mnie o warzywa na śniadanie. Niechętnie im je wydawałam, chociaż miałam pewność że nic nam nie zrobią.

Jakie refleksje przekazałabyś młodym ludziom, jako osoba, która przeżyła II wojnę światową?

Jedyną wskazówką jest to, aby nie doprowadzić do takiego stanu, żeby w Polsce wybuchła następna wojna . Gdy patrzę, co się dzieje teraz na świecie, np. w Libii, to płakać mi się chce - przypominają mi się właśnie czasy wojny... Wydaje mi się jednak, że ktoś, kto wojny nie przeżył, nie zrozumie, co to za tragedia.

Bardzo dziękuję, że mi to wszystko opowiedziałaś. Naprawdę jestem pod wrażeniem, że ty to wszystko przeżyłaś...

Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że kogoś to jeszcze interesuje.

Wywiad rzeprowadzony przez Julię Szwargolińską


Wywiad z Danutą Kubak z Leopoldowa

Maciej Kubak: Droga Babciu! Chciałbym z Tobą porozmawiać o czasach 2 wojny światowej, nie chodzi mi tu o wypytywanie w sprawie konkretnych osób, ale ta rozmowa jest dla mnie bardzo ważna aby zachować wspomnienia z tamtego okresu. Wywiad ten będzie użyty dla potrzeb projektu „A gdyby jej nie było”. Ważne jest też, abyś powiedziała czy zgadzasz się na podpisanie wywiadu swoim nazwiskiem lub czy chcesz pozostać anonimowa, a także czy wyrażasz zgodę na nagrywanie wywiadu.

Danuta Kubak: No dobrze Maciek, wyrażam zgodę i możesz tego użyć do czego Ci jest to potrzebne.

M: A więc moje pierwsze pytanie: co się działo poza polem walki?

D: Maciek, ja samego przebiegu wojny nie pamiętam, ponieważ ja się urodziłam 1946, czyli już po wojnie, ale różne dzieje tej wojny znam bardzo dobrze z opowiadań ludzi no i naszej rodziny. Rodzina mojego taty zginęła w obozie koncentracyjnym w Dachau. Tata byl chory i mieszkaliśmy w Warszawie, ale było tam bardzo ciężko mieszkać bo nie było schodów, po drabinie wchodzili. Z tych bocznych trotuarów wyjmowali ciała ludzkie także strasznie tam było i zrezygnowali z Warszawy, wyjechali sobie do Szaniaw pod Łukowem i tam zamieszkali, i tam również mieli różne niedogodności, różne niedobre przygody. Pewnego razu słyszą w nocy straszne pukanie, mama otwiera, a to bandyci. Wyprowadzili mamę na dwór i mówili: „Gdzie są partyzanci?!”, żeby im powiedziała bo jak nie to ją zabiją. Mamusia się postawiła i mówi: „Co matkę też byś zabił?! Ja nie wiem gdzie są partyzanci!”. Uwierzyli i dzięki Bogu tak to się skończyło. Na drugą noc znowu pukanie, otwiera mama bo tata leżał chory, a tu wojsko, wojsko polskie. Karabiny poukładali i ucieszyli się bardzo. Ojciec jak mógł tak wstał, prędko poszli do piwnicy, wyjęli co mieli najlepsze. Poczęstowali swoich i mówił dowódca, że wojna już się kończy. Jak się wojna skończyła, znów trzeba było gdzieś wyjechać. Dowiedzieli się o Leopoldowie, ponieważ tam był taki ksiądz uzdrowiciel i zamieszkaliśmy wszyscy w Leopoldowie. Było bardzo trudno, kartofli nie można nawet było kupić, nie było światła, telewizora. Prawie wszystko co nas żywiło to był las: drzewo na opal, jagody, grzyby zbieraliśmy i się sprzedawało w Rykach no i tak dzień po dniu szedł. Ale za to wszyscy byli razem. My pola żeśmy nie mieli, ale pomagaliśmy ludziom. Jedni u drugich z chęcią robili. Potem wracało się ze śpiewem, a wieczorami opowiadano różne rzeczy co, gdzie kiedyś było. U nas w naszym powiecie, w lasach koło Leopoldowa zabito wszystkich Stachurskich. Potem tutaj na Albanówce były siostry Wiśniewskie, nawet książkę miałam i czytałam o tym bo to było o żydach polskich. Ukrywały żydów i Niemcy je za to zastrzelili. Można by było całą książkę pisać, takiej znajomej brat wrócił aż z Sybiru. Sam szedł przez całą drogę i wrócił. Także to wszystko było źle, ale każdy musiał sobie jakoś radzić ze wszystkim.

M: No dobrze, a jak radziły sobie rodziny walczących?

D: Rodziny walczących dziecko, kiedyś rodzinie to strasznie biednie żyła, na przykład mieli jedną parę butów, szkoły tu nie było, chodzili do Ryk siedem kilometrów. Ubrania też, wieczorem matka wzięła tarą wyprała i powiesiła na piec, wyschło. Nie było tak dużo, zjedzeniem tak samo: zrobili sobie mąki i żyło się biednie, ale dawali sobie radę bo w Polsce jest ziemia więc wszystko po trochu przychodziło.

M: A właśnie, czy były jakieś problemy ze zdobywaniem jedzenia, czy ubrania?

D: Były, ale pamiętam moja teściowa siała len, robiła same nici, trzymała owce, z owcy robiła swetry i sami to robili. Nie potrzebne było tak dużo przebrań. Koszulę na przykład wszyscy mężczyźni mieli z lnu co i teraz są bardzo zdrowe nie było tak jak teraz tych sztucznych. Także ludzie starali się wszystko sami robić. Jak jedni nie mieli to drudzy pomagali i wszystko tak wspólnie szło. 

M: A w jaki sposób dzieci się mogły uczyć modlitwy, czytania, pisania?

D: Modlitwy to taki zwyczaj do dziś został u mnie, że pacierz rano i wieczór. Szczególnie pacierz się mówiło. A modlitwa to była już tak: przyszedł maj to młodzież, dzieci, cała wieś śpiewało się pieśni, litanie do matki bożej, przyszedł październik to wszyscy do kościoła. My mamy kościół w Leopoldowie, stację kolejową także nasza wieś jest taka troszeczkę w lepszym stanie jak inne wsie.   

M: Dobrze, a jak ludzie zdobywali informację o osobach, które były na froncie?

D: Nieraz właśnie ktoś z frontu, przeważnie ustnie, ludzie dowiadywali się jedni przez drugich, ponieważ z pisma może ktoś tam się dowiedział, to wszystko rozpowiedział całej wsi, ale to wszystko było potajemnie. Nie wolno było głośno mówić bo każdy się bał, że go mogą z powrotem wysłać na ten Sybir.

M: Czy ludzie nieśli, a jeżeli tak - to jak pomoc partyzantom?

D: Tak, niedaleko nas są dwa lotniska: w Zadybiu i koło Ułęża. W Zadybiu co wiem bo kuzyn opowiadał, że lądowały tam samoloty i chłopi w furmankach z żywnością, z amunicją, wiedzieli gdzie są partyzanci i rozwozili im furmankami swoimi. Pomagała wieś partyzantom. Zawsze każdy im z wdzięcznością pomagał. Ale byli też inni podszywający się pod partyzantów. Były wtedy takie cżasy, że jak ktoś coś wiedział to nie przekazywał dalej czy kogoś gdzieś zabito czy co, ale wszyscy dowiedzieli się bo po tylu latach odkrywają różne miejsca zabójstw, to wszystko i takie przypowieści starszych ludzi są najpewniejsze bo to nie pisane tylko ustnie z dziada, pradziada przekazywane jeden drugiemu. Nawet teraz sąsiadka pojechała tam na groby gdzieś do Stężycy bo dowiedziała się, że jej kuzyn tam na tablicy jest. Też nie wiedziała, ale to wszystko upamiętniane jest teraz. I młodzież garnie się teraz do tej historii, żeby wiedzieć jak kiedyś ciężko było.

M: No i moje ostatnie pytanie: jak rodziny radziły sobie z przybyciem okupanta na okoliczne ziemie?

D: Musiały oddawać pokoje, przeważnie to pamiętam - były w jednym mieszkaniu sześcioro dzieci i ten Rosjanin właśnie zajął drugi. Nie byli złymi ludźmi, dostosowywali się do nas. Nie było tu tak, żeby nas mordowali.

M: No dobrze, dziękuję za udzielenie tych informacji, tego wywiadu. Myślę, że on przekazuje bardzo dużo wartościowych informacji, które pokazać ludziom co się działo w tamtym okresie. Na razie to wszystko. Jeżeli pojawi się ten wywiad w blogu wspomnieniowym to Cię babciu poinformuję, na razie to wszystko, dziękuję za wywiad.

D: Dziękuję i ja.

Wywiad z Panią Stanisławą z Julianowa

Pani Stanisława urodziła się w roku 1929



Dzień dobry Pani Stanisławo. Dziękuję, że zgodziła się Pani Przeprowadzić ze mną wywiad dotyczący Pani przeżyć podczas II wojny światowej Pani wspomnienia pomogą zobrazować i wyobrazić sobie tamte czasy wielu ludziom młodszego pokolenia. Zacznijmy od początku, ile miała Pani lat gdy wybuchła wojna? 

W czasie wybuchu wojny miałam niespełna 10 lat. Byłam jeszcze dzieckiem, które nie powinno zaznać takiego cierpienia. Dla mnie, jako dla małej dziewczynki, to co się działo było niepojęte. Nie do końca to rozumiałam i nie umiałam sobie wytłumaczyć dlaczego tak jest.

Z czym musiała się Pani spotykać na co dzień? Jakie problemy były Pani codziennością? 

Myślę, że warto wspomnieć o tym, że nie chodziłam do szkoły. Szkół nie było. Były zamknięte od samego początku. Tak samo jak i urzędy. Swój czas spędzałam w domu, z rodziną - mamą, tatą, babcią i trojgiem rodzeństwa. Co kilka dni chodziłam z mamą do pobliskiego sklepu z nadzieją znalezienia w nim jedzenia. To jednak graniczyło z cudem. Żywność ze sklepów niemal całkowicie zniknęła. Gdy jednak się pojawiała, często nie była zdatna do zjedzenia. Do chleba dodawano na przykład trocin. Musiałyśmy więc razem z moją świętej pamięci babcią gotować z tego, co mogłyśmy same wyhodować. Chleb piekłyśmy w każdą sobotę. Jedzenia nie wystarczało dla wszystkich, więc zazwyczaj chodziliśmy głodni, większość ludzi była wtedy wygłodzona. 

Jak było zaś z ubraniami? Istniał jakikolwiek dostęp do nich? 

Ubraniami dzieliliśmy się wszyscy. Gdy musiałam gdzieś pójść to ja brałam buty, gdy moje rodzeństwo gdzieś szło, oni je brali. Z ubraniami było podobnie, dzieliliśmy się jak tylko mogliśmy. Wszyscy byliśmy szczupli i wysocy, więc nie było problemu z dopasowaniem. Nosiłam ubrania po mojej starszej siostrze, a ona po mamie. Moja mama bardzo lubiła szyć, więc gdy tylko miała kawałek materiału tworzyła z niego coś dla nas, nigdy dla siebie. Kochała nas bezgranicznie. Miłość była warta więcej niż wszystko, więcej niż wszystkie ubrania. Wtedy nie patrzyło się na to, czy coś jest ładne, czy nie. Jeśli było zdatne do noszenia, zakładało się to bez namysłu. 

Mówiła Pani, ze nie chodziła do szkoły, ale czy uczyła się Pani w domu?

Jedyne czego uczyłam się to modlitw i czytania. Do pisania nie miałam cierpliwości i nigdy tego nie lubiłam, zawsze literki wychodziły mi koślawe. Nie miałam na to zbyt dużo czasu. Pamiętam każdy jeden wieczór spędzony z rodziną na wspólnej modlitwie. Zawsze staraliśmy się modlić razem, to było coś pięknego. Wspólne modlitwy dodawały otuchy, sił i odwagi. Dawały nadzieję na lepsze jutro. 

Czy wojna od początku zapowiadała się na tak okrutną? 

Po ogłoszeniu wojny w naszej miejscowości nie dało się początkowo tak tego odczuć. Życie biegło jak dawniej, z tym, że w ogromnym strachu. Bałam się wtedy wszystkiego. Powagę wojny zrozumiałam po pierwszym bombardowaniu. To co się wtedy stało, pamiętam jakby było wczoraj. Dzień zapowiadał się zwyczajnie, było całkiem ciepło. Mama kazała mojej starszej siostrze pójść po mleko do swojej kuzynki, która mieszkała pod lasem. Ja byłam wtedy w domu i pomagałam mamie w praniu, gdy nagle usłyszałyśmy huk. Wybiegłyśmy przerażone na dwór i ujrzałyśmy wielki dym przy lesie, przez który nie było nic widać. Słychać było płacz i krzyk ludzi, którzy bardzo szybko się zebrali. Po chwili pobiegłyśmy bliżej. Niemcy zaatakowali po raz pierwszy nasza wieś. Ranna została moja siostra, , podczas wybuchu straciła lewą nogę. To był straszny widok, pamiętam go do dziś. Do mojej siostry został od razu wezwany lekarz. Mieliśmy jednego lekarza w okolicy. Mówił, ze gdy wda się zakażenie to nie ma szans na przeżycie. Tak też się stało. Moja siostra zmarła dwa tygodnie później w ogromnej gorączce. Oprócz niej zginęło wtedy 5 osób. Niedługo po jej pogrzebie mój tata i brat zostali wzięci do wojska. 

Została więc Pani sama z mamą i babcią? 

Nie, został z nami jeszcze mój młodszy brat. Miał on wtedy 5 lat. Zmarł w 1941 . Było to zimą. Nie dziwota, że zachorował, było zimno, a my nie mieliśmy opału ani ciepłych ubrań. Nie było wtedy możliwości wezwania lekarza, a on nie zdołał tego przetrwać. 

Jeśli chodzi o Pani tatę i drugiego brata, czy miała Pani jakieś informacje o nich, gdy byli na froncie? Istniał z nimi jakiś kontakt? 

Informacji nie było żadnych. Żyłyśmy w niewiedzy modląc się codziennie o ich powrót. Niepewność była bardzo bolesna, człowiek budził się i zasypiał z myślą, że może ich nie być. Niczego nie dało się przewidzieć, niczego nie dało się dowiedzieć. Nie wiedziałyśmy nic. Jedyne co nam pozostawało to mieć nadzieję. 

Pani modlitwy zostały wysłuchane? Udało im się wrócić? 

Dzięki Bogu tak, wrócili obaj, choć mój brat stracił trzy palce u lewej ręki i bardzo słabo słyszał. . Nie chcieli nam nigdy opowiadać jak było w walkach, a my nigdy o to nie dopytywaliśmy. To były dla nich potworne, pełne cierpienia obrazy,więc musiałyśmy to uszanować i nie stwarzać im dodatkowych cierpień. Ja sama z siebie nie chciałam wiedzieć nic, te historie mnie przerażały, były dla mnie jak opowieści prosto z piekła. Ciężko pojąć jak ludzie ludziom mogli zrobić coś takiego. 

Przeżyła Pani bardzo wiele, jest Pani odważną kobietą, bohaterem i wzorem dla obecnych pokoleń. Odbiegając od tematu walk, chcę zapytać jak wyglądało życie uczuciowe, czy była Pani zakochana czy też nie myślała Pani o takich rzeczach? 

Owszem, byłam. Miałam 15 lat, gdy poznałam chłopca, przy którym traciłam dech w piersiach. To była moja pierwsza miłość. W dodatku odwzajemniona. Ktregoś dnia okazało się, że biorą go do wojska. Byłam przygnębiona, lecz wiedziałam, że taka jest kolej rzeczy. Obiecywał mi, że wróci i wtedy się pobierzemy. Wierzyłam w to, chciałam w to wierzyć. On jednak nie wrócił, zmarł dwa miesiące po swym wyjeździe. Nie chciałam być z nikim innym. Przysięgłam sobie, ze nie pokocham nikogo innego. Moje postanowienie zostało jednak naruszone rok później, gdy zostałam siłą wydana za mąż. Miałam 16 lat, gdy zostałam żoną, w wieku 17 lat urodziłam pierwsze dziecko, córkę. Mój mąż był kawalerem z pobliskiej wsi. Nie miałam żadnego wyboru, robiłam to, by moja rodzina mogła się jakoś utrzymać. Wiedziałam, że to decyzja mądra, choć nie chciałam jej podejmować. Nie kochałam go, lecz spędziłam z nim życie. To brzmi teraz strasznie, lecz on zawsze traktował mnie z szacunkiem i miłością. Widziałam to w nim. Był dobrym człowiekiem. Na szczęście dziś dziewczyny mogą wybierać sobie kogo tylko chcą. Wybór macie nieograniczony. 

To prawda. Dobrze, to byłoby już wszystko o co chciałam zapytać. Dziękuję Pani Stanisławo za to, ze podzieliła się Pani ze mną cząstką swego życia. Wracanie do tych wspomnień musi być dla Pani wyczerpujące i bolesne. 

Myślę o tamtych sytuacjach codziennie. Podzielenie się nimi daje mi pewnego rodzaju ulgę, mogę je z siebie wyrzucić, więc to ja dziękuję, że ktoś chciał mnie wysłuchać.

Wywiad z Panią Stanisławą przeprowadziła Dominika Popiołek

Wywiad z Janiną Smrokowską z Leopoldowa

Urodziłam się w 1932r. Miałam 7 lat, gdy wybuchła wojna. Pamiętam gdy padły pierwsze bomby. Ich celem chyba miały być tory albo stacja kolejowa. Ale żadna z nich nie zniszczyła jednak ani stacji ani torów, natomiast spadały w okolicy miejsca, gdzie chodziliśmy się kąpać. Jedliśmy wtedy wraz z moim licznym rodzeństwem ( było nas 8) zupę, to był normalny dzień. Kiedy spadały bomby i słyszeliśmy nurkujące samoloty, to uciekliśmy do lasu. Mama nas później zebrała wszystkich razem i poszliśmy nocować do stodoły do pewnej pani. Nie wracaliśmy do domu, bo był zbyt blisko stacji. Pewien czas chodziliśmy po rodzinie, bo baliśmy się wrócić do domu.
Pamiętam, gdy jeszcze Niemców nie było w Leopoldowie, to dotarł do nas jeden z oddziałów Kleberga, bo walki toczyły się w okolicy Woli Gułowskiej. We wsi był zorganizowany polowy punkt medyczny i tam nawet opatrywali mi głowę, gdy jeden z chłopaków rzucił we mnie kamieniem.
Po kapitulacji Kleberga żołnierzy wziętych do niewoli prowadzili Niemcy przez Leopoldów. Widzieliśmy to.
W budynku szkoły w czasie wojny zakwaterowani byli żołnierze niemieccy w takich czarnych mundurach i oni pilnowali torów i stacji kolejowej, bo tędy jeździły pociągi na front wschodni, a partyzanci już zaczynali swoją działalność.
 
POSŁUCHAJ:


Jak radziły sobie rodziny tych, którzy poszli walczyć na front?
Ludzie zaczynali handlować. Ja pamiętam jak jeździłam do Radomia z ziemniakami. Miałam uszyty taki woreczek i jechałam z tymi ziemniakami. Ludzie wozili różne rzeczy. W Dęblinie czasem Niemcy zabierali nam te rzeczy. I ja kiedyś nie pozwoliłam sobie odebrać tych ziemniaków. Byłam mała i Niemiec zrezygnował z zabrania mi tych ziemniaków. Ja byłam mała, ale się ich nie miałam.
Jakie były problemy ze zdobywanie ubrań i jedzenia?
Było dużo szewców i krawców. Ludzie zaczynali robić drewniaki zamiast butów i chodziło się w nich. Moja mama była krawcową i szyła nam ubrania. Mój ojciec był szewcem i też robił buty. Miał kopyto do robienia takich przedwojennych oficerek.
Całe wsie chodziły do lasu, zbieraliśmy jagody i grzyby. Jeździliśmy z tym do Dęblina i do Warszawy i sprzedawaliśmy. Ludzie jeździli również z jajkami i kurami. W Dęblinie kupowali to kolejarze. Prawda była taka, że w wielu chałupach pędzono bimber. Nawet partyzanci chętnie to kupowali, szczególnie zimą. Na wsi ludzie przy domach też zawsze coś uprawiali. Do dworu w Rososzy chodzili ludzie do roboty przy żniwach lub kopaniach za ziemniaki. Chodziłam również pomagać paść krowy, za cały dzień chodzenia za tymi krowami dostawałam litr mleka.
W jaki sposób dzieci mogły się uczyć?
Ja jak poszłam do szkoły to już umiałam czytać. Nauczyłam się czytać i pisać z przedwojennych wizytówek mojego ojca, który w Warszawie miał zakład szewski. Do szkoły wtedy chodziliśmy razem z dziećmi żydowskimi. Niemcy tego nie zabraniali u nas, bo wtedy jeszcze było dość spokojnie.
Jak zdobywano informacje o osobach, które były na wojnie?
Tu u nas to głównie dotyczyło to osób, które były wzięte na roboty. Czasem wieści przychodziły, że na przykład te osoby umarły na tyfus, ale to pewnie nie była prawda. Byli oni zabijani. Z oflagu wrócili tutaj sąsiedzi. Wieści różne docierały tak zwaną pocztą pantoflową, ze wsi do wsi. Dziadek Smrokowski był przed wojną zawiadowcą stacji, później jak Niemcy byli to on też był urzędnikiem na stacji i wysyłał wiadomości przy pomocy telegrafu. 
 
Wywiad przeprowadziła wnuczka Pani Janiny, Anna Smrokowska, dnia 13.11.2019r. w Leopoldowie.

Zachować w pamięci – Wojenne Kobiety


Historia w podręcznikach to zazwyczaj daty, bitwy i potyczki.
Ale co działo się poza polem walki?
Jak radziły sobie rodziny walczących – żony, dzieci?
Co działo się w życiu codziennym?
Jakie były problemy ze zdobywaniem jedzenia, ubrania?
W jaki sposób dzieci mogły się uczyć modlitwy, czytania pisania?
Jak zdobywały informacje o osobach, które były na froncie (ojcach,synach)?
Czy i jak nieśli pomoc partyzantom?
Jak radziły sobie z przybyciem okupantów na teren miejscowości?

Poprzez przeprowadzenie wywiadów z żyjącymi kobietami – świadkami wydarzeń z minionych lat, dowiemy się czym jest wojna dla zwykłego człowieka. Zebrany materiał zostanie opracowany i udostępniony w formie ogólnodostępnego historyczno - wspomnieniowego bloga. 



Projekt sfinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach Programu Wieloletniego NIEPODLEGŁA na lata 2017 - 2022. W ramach Programu Dotacyjnego "Niepodległa"

Więcej informacji o Projekcie: